Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

du, że gdyby ona nie istniała, tak samo szedłbym na spacer o tej samej porze.
Niestety! o ile byłoby mi obojętne spotkać wszelką inną osobę niż ona, o tyle czułem że dla niej spotkanie z kimkolwiek byłoby znośniejsze niż spotkanie ze mną. Zdarzało się jej w ciągu rannej przechadzki odkłaniać wielu notorycznym durniom, przyczem widok ich uważała jeżeli nie za wróżbę przyjemności, to bodaj za wynik przypadku. I zatrzymywała ich czasem, bo są chwile kiedy mamy ochotę wyjść z siebie, przyjąć gościnę w duszy drugich, pod warunkiem żeby ta dusza, choćby najskromniejsza i najbrzydsza, była duszą cudzą, podczas gdy księżna czuła z rozpaczą i ze wstrętem, że w mojej duszy odnalazłaby jedynie siebie samą. Toteż nawet kiedym miał dla obrania tej drogi inny powód niż to aby ją zobaczyć, drżałem jak zbrodniarz w chwili gdy ona przechodziła; czasem, pragnąc niejako zneutralizować to co w mojem zachowaniu mogło się wydać natręctwem, ledwie odpowiadałem na ukłon księżnej, lub przyglądałem się jej nie kłaniając się. Osiągałem tylko tyle, żem ją drażnił jeszcze bardziej i że zaczęła mnie w dodatku uważać za impertynenta i gbura.
Księżna nosiła teraz suknie lżejsze, lub bodaj jaśniejsze, i sunęła ulicą, gdzie — jakgdyby już

234