Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

woły, przechadzające się spokojnie na dachu, patrzą z góry na równiny Szampanji; wówczas kiedy podróżny, opuszczający o schyłku dnia Beauvais, nie widział jeszcze na zakręcie idących za nim czarnych i rozgałęzionych skrzydeł katedry, rozwiniętych na złotym ekranie zachodu.
Było owo Guermantes niby tło romansu, urojony krajobraz, który z trudem sobie mogłem wyobrazić a który tem żarliwiej pragnąłem odkryć, wciśnięte między rzeczywiste ziemie i drogi, naraz, o dwie mile od dworca, jakgdyby nasycone właściwościami heraldycznemi; przypominałem sobie nazwy sąsiednich miejscowości tak jakby się znajdowały u stóp Parnasu lub Helikonu; i zdawały mi się one czemś szacownem jako materjalne i topograficzne warunki ziszczenia się tajemniczego zjawiska. Oglądałem znów na ścianie pod witrażami w Combray malowane herby, których tarcze wypełniały się z wieku na wiek wszystkiemi dziedzictwami, jakie, w drodze małżeństwa lub kupna, ten znamienity dom ściągnął ku sobie ze wszystkich kątów Niemiec, Włoch i Francji; olbrzymie ziemie Północy, potężne grody Południa łączące się i składające się na Guermantes i z zatratą swojej materjalności wypisujące alegorycznie swoje zielone baszty lub srebrne zamki na lazurowem polu. Słyszałem o sławnych kobiercach

13