Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i wołając: „Kapitalne! Trafione w centrum! Bajeczny jesteś“.
W tej chwili Saint-Loup przerwał mi, bo jeden z młodych wojskowych wskazał na mnie mówiąc do Roberta: „Duroc. Całkiem Duroc”. Nie wiedziałem, co to ma znaczyć, ale czułem, że wyraz onieśmielonej twarzy był więcej niż życzliwy. Kiedy mówiłem, nawet uznanie innych zdawało się Robertowi czemś zbytecznem, żądał milczenia. I jak dyrygent przerywa muzykantom uderzeniem smyczka z powodu jakiegoś szmeru, tak on zganił przerywającego:
— Gibergue — rzekł — trzeba umieć być cicho, kiedy ktoś mówi. Powiesz później. No, mów dalej, — rzekł do mnie.
Odetchnąłem, bo już się bałem, że mi każe wszystko zacząć na nowo.
— Że zaś — ciągnąłem dalej, — idea jest rzeczą nie mogącą uczestniczyć w ludzkich interesach i nie zdolną dzielić ich korzyści, interes nie ma wpływu na ludzi idei.
— Słuchajcie, dzieci, to człowiek dębieje poprostu! wykrzyknął Saint-Loup, kiedym skończył mówić. Śledził mnie oczami z tą samą niespokojną bacznością, co gdybym szedł po wyciągniętej linie. Coś ty chciał powiedzieć, Gibergue?

170