Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

owa kobieta była zwykłą ulicznicą wystającą tam co wieczora; tyle użyczyłyby jej tajemnicy zima, obcość miejsca, ciemność i średniowiecze. Myślałem o przyszłości: próbować zapomnieć o pani de Guermantes wydawało mi się okropne ale rozsądne i — po raz pierwszy — możliwe, może nawet łatwe. W absolutnej ciszy tej dzielnicy, słyszałem dokoła siebie słowa i uśmiechy, pochodzące zapewne od zaprószonych winem wracających przechodniów. Zatrzymałem się aby się im przyjrzeć, patrzałem w stronę skąd dochodził hałas. Ale trzeba mi było czekać długo: otaczająca cisza była tak głęboka, że z osobliwą wyrazistością i siłą przenosiła odgłosy jeszcze odległe. Wreszcie idący przeszli, nie — jak przypuszczałem — przedemną, ale daleko za mną. Czy że skrzyżowanie ulic i zgrupowanie domów spowodowało przez odbicie ten akustyczny błąd, czy że trudno jest umiejscowić dźwięk którego źródła nie znamy, pomyliłem się zarówno co do odległości jak co do kierunku.
Wiatr wzmagał się, był jakby zjeżony i chropawy zbliżającym się śniegiem. Wróciłem na główną ulicę i wskoczyłem do tramwaju, gdzie na platformie oficer — zdając się ich nie widzieć — odpowiadał na ukłony ciężkich żołnierzy przechodzących chodnikiem, z twarzami ufarbowanemi zimnem; w mie-

154