Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chych kopjach obrazów kładła szacowne złoto niby patynę wieków lub werniks mistrza, czyniąc z tej nory, zawierającej samą tandetę, bezcennego Rembrandta. Czasami rzucałem wzrok w głąb jakiegoś obszernego starego mieszkania z niedomkniętemi okiennicami, gdzie ziemnowodni mieszkańcy obojej płci co wieczora powracali do życia w innym żywiole niż za dnia, pływali wolno w gęstym płynie, który, z nadejściem nocy, sączy się bezustanku z rezerwoaru lamp, wypełniając pokoje po brzegi ich kamiennych i szklanych ścian; i w płynie tym, przesuwając swoje ciała, tworzyli tłuste i złociste wiry.
Szedłem dalej, i często w czarnej uliczce wiodącej koło katedry, jak niegdyś na drodze do Méséglise, siła mego pragnienia zatrzymywała mnie: miałem uczucie, że się wyłoni jakaś kobieta aby je zaspokoić; kiedy w ciemności uczułem nagle przesuwającą się suknię, sama gwałtowność doznawanej rozkoszy nie pozwalała mi sądzić że otarcie się było przypadkowe, i próbowałem chwycić w ramiona wystraszoną nieznajomą.
Ta gotycka uliczka miała dla mnie coś tak realnego, że gdybym mógł tam zdybać i posiąść kobietę, niepodobna byłoby mi nie uwierzyć, że to antyczna rozkosz ma nas połączyć, choćby nawet

153