Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

płaskie i puste, żółty płomień ognia, sinawy papier nieba, na którym, nakształt uczniaka, wieczór nabazgrał floresy czerwonym ołówkiem, osobliwy deseń serwety na okrągłym stole, gdzie czekała mnie libra papieru i kałamarz obok powieści Bergotte’a, że odtąd przedmioty te nadal wydają mi się bogate w swoiste życie, które — takie mam wrażenie — umiałbym w nich wywołać, gdyby mi je było dane odnaleźć.
Myślałem z radością o tych koszarach, którem dopiero co opuścił i na których chorągiewka kręciła się jak szalona na wietrze. Jak nurka oddechanie rurą biegnącą aż ponad powierzchnię wody, tak mnie te koszary wiązały ze zdrowem życiem, ze świeżem powietrzem: czułem niby punkt oparcia w tem wysokiem obserwatorjum, górującem nad polami przeciętemi zieloną emalją kanałów. Tam, w tych szopach i budynkach, miałem ten szacowny przywilej — jakże pragnąłem zachować go na stałe! — że mogłem zjawić się kiedy zechcę, zawsze pewien dobrego przyjęcia.
O siódmej ubierałem się i szedłem na obiad spotkać się z Robertem w restauracji, gdzie się stołował. Lubiłem chodzić tam pieszo. Ciemność była głęboka. Od trzeciego dnia mego pobytu zaczął dąć, zaraz z zapadnięciem nocy, lodowaty wiatr, zwiastun

151