Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ki w kolorze cegieł, i spajał je z niemi, łagodząc ton cegieł swoim odblaskiem. Taki strumień życia napływał mi do nerwów, że żaden mój ruch nie mógł go wyczerpać, każdy krok, dotknąwszy ulicznego bruku, odskakiwał: zdawało mi się, że mam u stóp skrzydła Merkurego. Jedna fontanna była pełna czerwonego światła, gdy w drugiej księżyc dawał już wodzie kolor opalu. Pomiędzy niemi bawiły się dzieci, krzycząc, biegając w kółko, posłuszne jakiemuś nakazowi godziny, nakształt jerzyków lub nietoperzy. Obok hotelu, dawne pałace i oranżerja Ludwika XVI — obecnie Kasa oszczędności i Komenda korpusu — oświecone były od wewnątrz blado-złocistemi ampułkami już zapalonego gazu. Płomyki te, w jasnym jeszcze dniu, wdzięcznie stroiły te wysokie i szerokie okna z XVIII wieku, gdzie nie zatarł się jeszcze ostatni odblask zachodu, niby jasny szyldkretowy stroik na głowie nieco podbarwionej rużem. Światło to zachęcało mnie, abym spieszył do swojego kominka i do lampy, która sama jedna w fasadzie mojego hotelu walczyła ze zmierzchem i dla której wracałem, nim zapadnie noc, z rozkoszą, niby na podwieczorek. Zachowywałem w swoim pokoju tę samą pełnię wrażeń, jaką miałem wprzód na dworze. Wzdymała ona tak suto kształt powierzchni, które się nam często

150