Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czatują na godzinę, gdy ataki naciągnięte niby sprężyna w czasie nieświadomego snu, odprężą się nagle dość silnie aby go przerwać.
Niedaleko stamtąd znajduje się zamknięty ogród, gdzie rosną, jak nieznane kwiaty, sny tak różne od siebie wzajem: sen datury, konopi indyjskich, rozlicznych wyciągów eteru, sen beladonny, opium, walerjany; kwiaty zwinięte do dnia gdy predestynowany wędrowiec dotknie ich, rozwinie je i na długie godziny wyzwoli aromat ich marzeń w swojej zachwyconej i zdumionej duszy. W głębi ogrodu jest klasztor z otwartemi oknami, gdzie słyszy się powtarzane przed zaśnięciem lekcje, które będziemy umieli aż przy obudzeniu; podczas gdy, niby wróżba tego przebudzenia, powtarza swoje „tik tak” ów wewnętrzny budzik, który poczucie nasze nastawiło tak dobrze, że kiedy służąca przyjdzie nam powiedzieć: „jest siódma”, już nas zastanie gotowych. Na ciemnych ścianach tego pokoju otwierającego się na sny, gdzie pracuje bez przerwy owo zapomnienie miłosnych zgryzot, którego pracę, szybko na nowo podjętą, przerywa czasem i niszczy koszmar przypomnień, wiszą, nawet po przebudzeniu się, wspomnienia snów, ale tak mroczne, że często spostrzegamy je pierwszy raz aż w pełne popołudnie, kiedy je przypadkowo uderzy promień jakiejś po-

136