Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w którym się ono nurza i który noc po nocy opływa je tak jak morze otacza półwysep — odgradzający mnie sen był dość oporny aby wytrzymać uderzenie muzyki, tak że nie słyszałem nic. W inne dnie ustępował na chwilę: ale moja świadomość — jeszcze powleczona snem, jak owe znieczulone wprzód narządy, którym przyżeganie, zrazu nie odczuwane wcale, daje się uczuć aż przy samym końcu w postaci lekkiego sparzenia — doznała jedynie lekkiego dotknięcia ostrzy piszczałek, pieszczących ją niby lekki i świeży świegot letni; i po tej wąskiej przerwie w której cisza stała się muzyką, cisza ta powracała wraz z moim snem, zanim nawet dragoni przeszli, kradnąc mi ostatnie rozkwitłe pęki dźwięcznego bukietu. A strefa mojej świadomości, którą musnęły tryskające gałązki, była tak wąska, tak spowita snem, że później, kiedy Saint-Loup mnie pytał czym słyszał muzykę, nie byłem już pewny czy dźwięk fanfary nie był takiem samem urojeniem, jak ten który słyszałem w dzień unoszący się po najmniejszym hałasie nad brukiem. Może słyszałem go jedynie we śnie z obawy przebudzenia się, lub przeciwnie z obawy że się nie zbudzę i nie zobaczę defilady. Bo często, kiedy spałem w chwili gdym myślał że hałas byłby mnie obudził, przez godzinę jeszcze — wciąż drzemiąc — myślałem że nie śpię i

134