Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jej ulega cały dom, prawa jej rozciągają się nawet na ulicę. Pianissimo już nie wystarcza; kulka zamyka niezwłocznie fortepian, ucina nagle lekcję muzyki; jegomość, który nam chodził po głowie, przerywa w jednej chwili dreptanie; krążenie powozów i tramwajów ustaje nagle, tak jakby oczekiwano jakiejś głowy państwa. I to ściszenie dźwięków mąci nawet czasem sen, zamiast go chronić. Wczoraj jeszcze, nieustanne hałasy, opisując nam bez przerwy ruch na ulicy i w domu, usypiały nas w końcu jak nudna książka; dzisiaj, na powierzchni ciszy rozciągającej się na naszym śnie, jakiś silniejszy od innych łoskot daje się w końcu słyszeć, lekki jak westchnienie, bez związku z żadnym innym dźwiękiem, tajemniczy; i prośba o wytłumaczenie, jaką nam szepce, wystarcza aby nas obudzić. Dość jest usunąć na chwilę choremu watę osłaniającą bębenki, a nagle światło, pełne słońce dźwięku zjawia się na nowo, oślepiające, odradza się we wszechświecie; pędem wraca tłum wygnanych hałasów; jest się świadkiem zmartwychwstania głosów, jakby je psalmodjowały muzykujące anioły. Puste ulice wypełniają się na chwilę szybkiemi i kolejnemi skrzydłami śpiewnych tramwajów. I w samym pokoju, chory stwarza nie jak Prometeusz ogień, ale dźwięk ognia. I powiększa-

118