Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie wrócę do Paryża i zostanę w miasteczku; ale za mało także, aby przeszkodzić bagażowemu zanieść moją walizkę do fiakra, aby, idąc za nim, nie stać się zafrasowanym podróżnym, czuwającym nad swojemi rzeczami i nie oczekiwanym przez żadną babkę, aby nie wsiąść do dorożki ze swobodą człowieka, który, przestawszy myśleć o tem czego chce, robi wrażenie iż wie czego chce, i aby nie podać woźnicy adresu koszar kawalerji.
Myślałem, że Saint-Loup zanocuje ze mną tego dnia w hotelu, aby mi złagodzić wstrząs pierwszego zetknięcia z nieznanem miastem. Żołnierz poszedł go uprzedzić; i czekałem na Roberta u bramy koszar, przed tym wielkim okrętem huczącym listopadowemi wichrami, skąd co chwilę — była szósta wieczór — wychodzili parami żołnierze, kiwając się tak jakby wysiedli na ląd w jakimś egzotycznym porcie, gdzie się chwilowo zatrzymano.
Przybył Saint-Loup, kołysząc się na wszystkie strony, powiewając przed sobą monoklem; nie powiedziałem nazwiska, chciałem się cieszyć jego radością i niespodzianką.
— Och, co za fatalność, wykrzyknął spostrzegając mnie nagle i czerwieniąc się po uszy; objąłem właśnie tygodniową służbę i nie mogę wyjść przed upływem tego czasu!

109