Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szcze przez jakiś czas czekałem, z sercem bijącem jak w dzieciństwie, słuchając ściany która zostawała niema, i zasypiałem we łzach.

Tego dnia, jak i w poprzednie dni, Saint-Loup musiał jechać do Doncières, gdzie zanim miał wrócić na dobre, zatrzymywano go teraz zawsze do wieczora. Żałowałem, że go niema w Balbec. Widziałem młode kobiety wysiadające z powozów, jedne wchodziły do sali balowej kasyna, inne do cukierni; zdaleka wydawały mi się czarujące. Byłem w owej fazie młodości, kiedy serce, nie zajęte specjalnie nikim, jakgdyby czeka; kiedy się wszędzie — niby kochanek pożądanej kobiety — pragnie Piękności, szuka się jej, widzi się ją. Niech jakiś rys realny — jakiś szczegół kobiety oglądanej zdaleka, lub obróconej plecami — pozwoli nam wywołać Piękność przed naszemi oczami, już sobie wyobrażamy żeśmy ją odkryli, serce nam bije, przyśpieszamy kroku, i zostaniemy na zawsze wpół przekonami, że to była ona, byleby znikła: jedynie wówczas gdy ją możemy dogonić, pojmujemy swój błąd.
Zresztą, czując się coraz bardziej cierpiący, skłonny byłem przeceniać najprostsze przyjemności, przez trudność z jaką mi przychodziło ich dosięgnąć. Zdawało mi się, że wszędzie widzę eleganckie kobiety, bo byłem zbyt zmęczony o ile to było na plaży, zbyt nieśmiały o ile to było w kasynie lub w cukierni, aby się do nich zbliżyć. Jednakże, jeżeli miałem ry-

35