Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szczęściu, gdyby nie rozrastając się pozostał w bezwładzie, jaki miał zachować przez rok następny a z tem większą racją przez te ostatnie tygodnie mego pierwszego pobytu w Balbec. Był we mnie niby jeden z owych gości których mimo wszystko rozsądniej byłoby się pozbyć, ale których cierpi się i pozostawia w spokoju, tak dalece ich słabość i odosobnienie w obcej duszy czyni ich na razie nieszkodliwymi.
Moje marzenia mogły teraz zwracać się ku tej lub innej przyjaciółce Albertyny, przedewszystkiem ku Annie, której względy mniej by mnie może wzruszały, gdyby nie pewność, że Albertyna dowie się o nich. Niewątpliwie, udane wyróżnienie, jakiem oddawna darzyłem Annę, stworzyło mi — w stylu rozmowy, w tkliwych wyznaniach — niby materjał gotowej miłości do niej. Miłości tej brakło dotąd jedynie dodatku szczerego uczucia, którego teraz serce moje, znów wolne, mogłoby dostarczyć. Ale na to abym się mógł naprawdę zakochać w Annie, była ona zbyt intelektualna, zbyt nerwowa, chorowita, zbyt podobna do mnie. Jeżeli Albertyna zdawała mi się teraz pusta, Anna była wypełniona czemś, co znałem za dobrze. Owego pierwszego dnia, na plaży, widziałem w niej jakąś kochankę rekordzisty, upojoną szałem sportu; otóż Anna powiadała mi, że jeżeli zaczęła uprawiać sport, to na rozkaz lekarza, jako odtrutkę na swoją neurastenję i zaburzenia odżywcze, ale że najmilsze jej godzi-

267