Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tychmiast w lesie owe właściwe każdemu ptakowi szczebioty, które zwykli ludzie mieszają. Milośnik młodych dziewcząt wie, że głosy ludzkie są jeszcze rozmaitsze. Każdy głos posiada więcej nut niż najbogatszy instrument. I kombinacie, w jakich je grupuje, są równie niewyczerpane jak nieskończona rozmaitość osobowości. Kiedym rozmawiał z którą z moich przyjaciółek, spostrzegałem. że modulacje tak jej głosu jak i twarzy genialnie rysowały mi oryginalny i jedyny w swojej indywidualności obraz, narzucając mi go despotycznie; że to są dwa widowiska, tłumaczące, każde na swojej płaszczyźnie, tę samą poszczególną rzeczywistość. Bezwątpienia, linje głosu, jak linje twarzy, nie były jeszcze ustalone; głos miał jeszcze zmutować tak jak twarz miała się zmienić. Jak dzieci posiadają gruczoł, którego sok pomaga im trawić mleko a który nie istnieje już u dorosłych, tak w świegocie tych dziewcząt były nuty, jakich kobiety już nie mają. I na tym bogatszym instrumencie grały wargami, z gorliwością, z zapałem muzykujących aniołków Belliniego, stanowiącemi wyłączny przywilej młodości. Później, dziewczęta te stracą ów akcent entuzjastycznego przekonania, dający wdzięk najprostszym rzeczom, czy to gdy Albertyna z poczuciem swego autorytetu produkowała kalambury, których młodsze słuchały z podziwem, aż je ogarnął szalony śmiech, nieodparty i gwałtowny jak kichnięcie; czy kiedy Anna zaczynała mówić o pracach szkol-

215