Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wagę tej prezentacji odczułem natychmiast. W chwili prezentacji czujemy się nagle obdarowani, czujemy się okazicielami „bonu” na przyszłe przyjemności, za którym to bonem upędzaliśmy się od tygodni; z drugiej strony rozumiemy, że jego uzyskanie kładzie dla nas koniec nietylko uciążliwej gonitwie — co mogłoby jedynie przejąć nas radością — ale takie bytowi pewnej istoty, zniekształconej przez naszą wyobraźnię, powiększonej przez nasz trwożliwy lęk że ona nigdy nas nie pozna. W chwili gdy nasze nazwisko zabrzmi w ustach przedstawiającego, zwłaszcza jeżeli ów dopełni go (jak w tym wypadku Elstir) pochwalnym komentarzem, chwili sakramentalnej — analogicznej do tej, gdy w feerji wróżka nakazuje jakiejś osobie aby się stała inną — istota, do której pragnęliśmy się zbliżyć, ginie. I jakimi cudem pozostałaby podobną samej sobie! Siłą uwagi, jakiej nieznajoma musi użyczyć naszemu nazwisku i okazać naszej osobie, w oczach jej, wczoraj pomieszczonych w nieskończoności — oczach o których myśleliśmy, że nasze błędne, niepewne, zrozpaczone, rozbieżne oczy nigdy nie zdołają ich spotkać — własny nasz obraz, odmalowany niby w uśmiechającem się zwierciadle, cudownie i całkiem poprostu zastąpił świadome spojrzenie, niepoznawalną myśl której szukaliśmy. Jeżeli wcielenie nas samych w to co nam się zdawało najbardziej od nas różne, najwięcej modyfikuje osobę właśnie poznaną, kształt tej osoby pozostaje jeszcze dosyć mglisty; i możemy

161