Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przybył na kilka dni z Doncières o budowlach z gładkiego kamienia, obfitego w konie.
Ponieważ Bloch był równie pospolity jak oczytany, przemowa kończyła się zazwyczaj jakimś mniej homeryckim żarcikiem:
— Nuże, zapnijcie trochę wasze chlamidy o pięknych klamrach, co to są za siuchty? Ostatecznie, wystawiajcie ile chcecie, to nie moje.
I panny Bloch tarzały się ze śmiechu.
Powiedziałem ich bratu, ile radości mi sprawił, zalecając mi lekturę Bergotte’a, którego książki ubóstwiałem. Stary Bloch, znający Bergotte’a tylko z daleka, a jego życie jedynie z ulicznych plotek, miał równie pośredni sposób zapoznawania się z jego dziełami zapomocą sądów niby to literackich. Żył w świecie „obok”, w świecie ukłonów w próżnię i fałszywych sądów. Niedokładność, niekompetencja nie zmniejszają tam pewności siebie: przeciwnie. Jest to dobroczynny cud miłości własnej: skoro mało kto może mieć świetne stosunki i głęboką wiedzę, ci którym ich zbywa, i tak uważają się za najlepiej obdarzonych. Optyka szczebli socjalnych sprawia, iż każdy uważa za najlepsze to miejsce które sam zajmuje; taki spogląda z góry i z litością na największych, których omawia i obmawia nie znając ich, których sądzi i lekceważy nie rozumiejąc. Nawet w wypadkach, gdzie pomnożenie słabych osobistych zalet przez miłość własną nie zdołałoby każdemu zapewnić dawki szczęścia większej niż przy-

9