Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

starszy pan Bloch mówił o pisarzu Bergotte, sądziłem że to jest jego stary przyjaciel. Otóż, wszystkich sławnych ludzi pan Bloch znał jedynie „tylko tak”; widział ich poprostu zdaleka w teatrze lub na bulwarach. Wyobrażał sobie zresztą, że jego własna fizys, jego nazwisko, jego osoba, nie są im obce i że spostrzegając go, muszą często wstrzymywać mimowolną chęć ukłonu. Ludzie światowi, znający wybitnych ludzi w oryginale, miewający ich u siebie na obiadach, nie rozumieją ich przez to lepiej. Ale kiedy się żyło trochę w „wielkim świecie”, głupota jego mieszkańców zbyt wiele ponęt wróży nam i zbyt wiele każe nam przypuszczać inteligencji w owym skromniejszym światku, znającym wszystko „tylko tak”. Miałem sobie z tego zdać sprawę z okazji Bergotte’a.
Pan Bloch nie sam jeden cieszył się powodzeniem w swoim domu. Młody Bloch, mój kolega, miał go jeszcze więcej u sióstr, które bez przerwy zaczepiał niby-to zrzędząc, spuszczając głowę w talerz i rozśmieszając je tem do łez. Przejęły zresztą język brata, którym mówiły biegle, tak jakby to był język obowiązkowy, jedyny dopuszczalny dla osób inteligentnych. Skorośmy przybyli, najstarsza rzekła do młodszej: „Idź uprzedź naszego roztropnego ojca i naszą czcigodną macierz.”
— Suki, rzekł do nich Bloch, przedstawiam wam kawalera Saint-Loup o chyżych pociskach, który

8