Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

płego werniksu, lśniącego półmroku pokoju, i poprzez obrośnięte kaprifolium okienko, na zupełnie wiejskiej ścieżce, twardej suchości ziemi spalonej od słońca, które przesłaniała jedynie przejrzystość oddalenia i cienia drzew. Ale to wszystko otaczało nas jakby bez naszej wiedzy. Nieświadoma błogość, jaką mi sprawiał ten letni dzień, zwiększyła może swoim dopływem radość wywołaną „Portem w Carquethuit”.
Myślałem, że Elstir jest skromny, ale zrozumiałem żem się omylił, widząc jak jego twarz obleka się smutkiem, kiedy, dziękując mu, rzuciłem wyraz: „sława”. Ci, którzy uważają — jak Elstir — swoje dzieła za trwałe, przyzwyczajają się mieścić je w epoce, gdy oni sami będą tylko prochem. W ten sposób, pojęcie sławy, zmuszając ich do zastanowienia się nad nicością, zasmuca ich, bo jest nieodłączne od pojęcia śmierci. Odmieniłem rozmowę, aby rozprószyć tę chmurę dumnej melancholji, jaką mimowoli zasnułem jego czoło.
— Radzono mi — rzekłem, myśląc o swojej dawnej rozmowie z panem Legrandin w przedmiocie, o którym radbym usłyszeć zdanie Elstira — aby nie jechać do Bretanji, bo to jest niezdrowe dla natury już skłonnej do marzenia.
— Ależ nie — odparł — kiedy umysł jest skłonny do marzeń, nie trzeba go od nich odsuwać, ani mu ich dawkować. Jak długo będzie pan odwracał umysł od jego marzeń, tak długo ich nie pozna; będzie

116