Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tury — ulegała jak rzeka lub ocean zaćmieniom perspektywy. I kiedy grzebień gór, mgła wodospadu lub morze nie pozwalały śledzić ciągłości dróżki, widocznej dla spacerującego ale nie dla nas, mała ludzka osoba w niemodnem ubraniu, zgubiona w tej samotni, zdawała się często przystawać nad przepaścią, bo jej ścieżka tam się kończyła, podczas gdy o trzysta metrów wyżej, w tych świerkowych lasach, z roztkliwionem okiem i z uspokojonem sercem spostrzegaliśmy wąską biel jej piasku przyjaznego krokom wędrowca, gdy pośrednie zakręty skrył nam stok góry, okalając wodospad lub zatokę.
Wysiłek Elstira, aby się w obliczu rzeczywiści wyzuć ze wszystkich pojęć intelektu, był tem godniejszy podziwu przez to, że ów człowiek, który, biorąc pendzel w rękę, zdobywał się na niewiedzę, zapominał wszystkiego przez uczciwość — bo to co się wie, nie jest własne — posiadał właśnie wyjątkowo bogatą inteligencję. Kiedym mu wyznał zawód, jaki mi sprawił kościół w Balbec: „Jakto, rzekł, zawiódł się pan ma tej kruchcie! ależ to najpiękniejsza Biblia w obrazach, jaką kiedy ludowi dane było czytać. Ta święta Dziewica, i wszystkie płaskorzeźby opowiadające jej życie, to najtkliwszy, najbardziej natchniony wyraz owego długiego poematu adoracji i hołdu, jaki Wieki średnie rozwiną na chwałę Marji. I, obok najdrobiazgowszej wierności w wykładzie świętych tekstów, gdyby pan wiedział, na jakie cu-

112