Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jeszcze zamkniętą, pani Swann opuszczała chwilami — zarówno jak na bukiecik parmeńskich fiołków — spojrzenie szczęśliwe i tak słodkie, że kiedy nie padało już na przyjaciół, ale na martwy przedmiot, jeszcze zdawało się uśmiechać. Określała w ten sposób, zajmowała swoją tualetą ową strefę elegancji, której przestrzeń i konieczność szanowali mężczyźni, nawet najbardziej ośmieleni przyjaźnią pani Swann, nie bez pewnego szacunku profanów i wyznania własnej ignorancji. Była to strefa, w której przyznawali swojej przyjaciółce kompetencję i autorytet, niby choremu w zakresie specjalnych starań jakich potrzebuje, lub matce w zakresie wychowania dzieci.
Zarówno przez ten dwór, który otaczał ją zdając się nie widzieć przechodniów, jak przez późną godzinę swego zjawienia się, pani Swann budziła wizję owego apartamentu, gdzie spędziła tak długi poranek i dokąd miała niebawem wrócić na śniadanie; zdradzała niejako jego bliskość niedbałym spokojem swojej przechadzki, takiej prawie jaką się odbywa spacerując po własnym ogrodzie; możnaby rzec, że jeszcze miała dokoła siebie chłodny i zaciszny cień tego mieszkania. Ale, przez to właśnie, widok Odety tem bardziej dawał mi wrażenie powietrza i ciepła. Zwłaszcza że, naskutek mego przeświadczenia, iż mocą obrzędów i liturgij, w jakich pani Swann była tak biegła, tualeta jej łączy się z porą roku i dnia węzłem koniecznym, jedynym, — kwiaty jej twardego

56