Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

la, nie dorównywa uporowi, jaki rozwija on sam, aby pielęgnować tę wadę wskutek swojej ślepoty, lub ślepoty jaką przypisuje innym. Bo on nie widzi tej wady, lub myśli że inni jej nie widzą. Ponieważ ryzyko zrażenia kogoś zależy zwłaszcza od trudności w ocenie stopnia w jakim coś uchodzi niepostrzeżenie, powinnoby się, bodaj przez ostrożność, nie mówić nigdy o sobie, bo to jest przedmiot, co do którego możemy być pewni iż perspektywa innych osób nigdy nie pokrywa się z naszą. Jeżeli, odkrywając prawdziwe życie drugich, rzeczywisty świat pod światem pozornym, doznajemy tyluż niespodzianek, co przy zwiedzaniu domu o banalnym wyglądzie, ale wewnątrz pełnego skarbów, narzędzi złodziejskich i trupów, nie mniejszego doznajemy wstrząsu, kiedy, w miejsce obrazu jakiśmy sobie stworzyli o sobie samych z tego co każdy nam mówił, dowiadujemy się jak o nas mówią w naszej nieobecności, jaki zupełnie odmienny obraz nas i naszego życia ci ludzie w sobie nosili. Tak iż za każdym razem kiedyśmy mówili o sobie, możemy być pewni, że nasze niewinne i ostrożne słowa, słuchane z pozorną grzecznością i obłudnem uznaniem, dały powód do komentarzy najbardziej skandalicznych lub uciesznych, w każdym razie najmniej przychylnych. W najlepszym razie ryzykujemy to, że drażnimy innych przez niestosunek między naszem pojęciem o sobie a naszemi słowami; niestosunek ten czyni zazwyczaj odezwania się ludzi o sobie czemś równie śmiesznem, jak

215