Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o którym mówiłem czuje potrzebę powtórzenia lub zdradzenia innym tego co może ci być najprzykrzejsze, zachwycony jest swoją szczerością i powiada ci z energią: „Taki już jestem“. Inni drażnią cię nadmierną ciekawością, lub brakiem ciekawości tak absolutnym, że możesz im mówić o najbardziej sensacyjnych wydarzeniach bez ściąnięcia ich uwagi; inni wreszcie miesiące całe nie odpowiadają ci na list, o ile twój list zawierał coś co tyczy ciebie a nie ich; lub, uprzedziwszy że mają cię o coś prosić, gdy ty nie śmiesz wyjść z domu z obawy aby nie zrobić im zawodu, oni nie przychodzą i dają ci czekać całe miesiące, ponieważ, nie otrzymawszy od ciebie odpowiedzi, o którą w liście bynajmniej nie prosili, myślą żeś się obraził. A niektórzy, licząc się tylko ze swoją nie z twoją ochotą, o ile są weseli i mają ochotę cię widzieć, paplą nie pozwalając ci wtrącić ani słówka, bez względu na to jaką mógłbyś mieć pilną robotę; jeśli się natomiast czują nieszczególnie lub są w złym humorze, nie możesz z nich wydobyć ani słowa, przeciwstawiają twoim wysiłkom tępy opór i nie zadają sobie trudu odpowiadania ci nawet monosylabami, tak jakby wogóle nie słyszeli.
Każdy z naszych przyjaciół ma tyle wad, że aby go nadal kochać, musimy mu zapomnieć te wady, myśląc o jego talencie, dobroci, serdeczności, lub raczej — z całym nakładem dobrej woli — nie brać tych wad w rachubę. Nieszczęściem, nasz życzliwy upór w tem aby nie widzieć jakiejś wady przyjacie-

214