Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

język nawet, giną wraz z ich niepodległością. Jednym z objawów tej pobłażliwości jest to, iż powiększa ona upodobanie, jakie, począwszy od pewnego wieku, znajdujemy w słowach będących hołdem dla naszego sposobu myślenia, dla naszych skłonności, zachętą aby się im poddać; to ów wiek, w którym sławny artysta nad obcowanie twórczych duchów przekłada towarzystwo uczniów, mających z nim wspólną jedynie jego doktrynę, kadzących mu, słuchających go; wiek w którym niepospolitemu mężczyźnie lub niepospolitej kobiecie, żyjącym dla miłości, najinteligentniejszą na jakiemś zebraniu wyda się osoba może przeciętna, ale dowodząca jakiemś słówkiem, iż rozumie i uznaje potrzeby zmysłów, głaszcząc w ten sposób mile ich skłonności. Był to również wiek, w którym Swann, zostawszy mężem Odety, lubił słyszeć z ust pani Bontemps, że śmieszne jest przyjmować same „grandessy” (z czego wyciągał wniosek, nawspak dawnemu Swannowi u Verdurinów, że to jest zacna kobieta, bardzo inteligentna i nie snobka), i lubił opowiadać jej historje, od których pani Bontemps „pękała ze śmiechu”, bo ich nie znała, i które zresztą „chwytała” szybko, zawsze skłonna do pochlebstw i do zabawy.
— Zatem doktór nie przepada tak jak pani za kwiatami, — pytała pani Swann pani Cottard.
— Och, pani wie, mój mąż to mędrzec, umiarkowany jest we wszystkiem. Ale nie, owszem, ma jedną namiętność.

10