Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dobrze pani sensacje, to nigdy nie jest miło znaleźć się pierwszy raz w nieznanej krainie.
— Mogłaby i pani zjeść obiad z nami, — rzekła pani Bontemps do pani Swann. — Po obiedzie puściłybyśmy się razem na Verdurinów, porobić trochę w Verdurinach. Choćby to groziło ryzykiem, że „pryncypałka” wypatrzy się na mnie i nie zaprosi mnie więcej, będziemy tam sobie siedziały gawędząc we trójkę, czuję że toby mnie najbardziej bawiło.
Ale twierdzenie to nie musiało być zbyt wiarogodne, bo pani Bontemps wypytywała:
— Jak panie myślicie, kto tam będzie od środy za tydzień? Co się tam będzie działo? Nie będzie chyba tak strasznie dużo ludzi?
— Ja z pewnością nie będę, — rzekła Odeta. Pokażemy się tylko na chwilę na ostatniej środzie. Jeżeli pani nie robi różnicy poczekać...
Ale pani Bontemps nie zdawała się zachwycona perspektywą odroczenia.
Zazwyczaj, duchowe zalety jakiegoś salonu a jego elegancja znajdują się do siebie w stosunku raczej odwrotnym. Jednakże — skoro pani Bontemps mogła się wydawać Swannowi miła! — trzeba wierzyć, że wszelka degradacja ma ten skutek, iż czyni człowieka mniej wybrednym co do osób z któremi zrezygnował się pędzić życie, mniej wybrednym co do dowcipu, i co do reszty. I jeżeli to jest prawda, ludzie muszą, jak narody, widzieć jak ich kultura,

9