Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie, smutek, jakie miała niegdyś Odeta, kiedy Swann pytał jej gdzie była i kiedy mu odpowiadała jednem z owych kłamstw, które doprowadzały do rozpaczy kochanka, a które teraz nie ciekawemu i dyskretnemu mężowi kazały nagle odmieniać rozmowę. Często na Polach Elizejskich odczuwałem niepokój, widząc u Gilberty to spojrzenie. Ale po największej części niesłusznie. Bo u niej, będąc czysto fizycznem dziedzictwem matki, spojrzenie to — przynajmniej to — nie odpowiadało już niczemu. Kiedy była na kursach, kiedy miała wrócić na lekcję, źrenice Gilberty wykonywały ten ruch, który niegdyś w oczach Odety rodził się z obawy zdradzenia się, że w ciągu dnia przyjęła któregoś ze swoich kochanków lub że się spieszy na schadzkę. I tak widziało się te dwie natury dwojga Swannów, mieniące się, spływające, wypierające się wzajem, w ciele tej Meluzyny.
Wiadomo jest, oczywiście, że dziecko ma coś z ojca i z matki. Ale rozdział tych odziedziczonych przymiotów i wad odbywa się tak szczególnie, że z dwóch przymiotów, które zdawały się nierozdzielne u jednego z rodziców, odnajduje się u dziecka tylko jeden, skojarzony z jakąś wadą drugiego z rodziców, wadą zdawałoby się nie do pogodzenia z ową zaletą. A nawet wcielenie duchowego przymiotu w wadę fizyczną wręcz sprzeczną, jest często jednem z prawideł podobieństwa dziecka. Z dwóch sióstr, jedna będzie miała, przy świetnej postawie ojca,

213