Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jącą. Dochodzi do tego, że trzyma kochankę, niby owych więźniów, których oświetla się dniem i nocą, aby ich lepiej strzec. I kończy się to zazwyczaj dramatem”.
Wróciłem do pana de Norpois. „Niech mu pan nie ufa; o, to jest bardzo zły język”, — rzekła pani Swann z akcentem, który zdawał się świadczyć, iż pan de Norpois musiał o niej źle mówić, zwłaszcza iż Swann popatrzył na żonę z wyrazem nagany, jakgdyby zabraniając jej brnąć dalej.
Tymczasem Gilberta, którą już dwa razy proszono aby się poszła przygotować do wyjścia, przysłuchiwała się nam, między matką a ojcem, o którego ramię opierała się pieszczotliwie. Na pierwszy rzut oka, nie mogło być większego kontrastu z panią Swann, która była brunetką, niż ta dziewczynka o rudych włosach i złocistej cerze. Ale po chwili rozpoznawało się w Gilbercie wiele rysów — naprzykład nos ścięty z nagłą i nieomylną decyzją przez niewidzialnego rzeźbiarza, który pracuje swojem dłutem dla całego szeregu generacyj — wyraz, ruchy matki; aby zaczerpnąć porównanie z innej sztuki, Gilberta wyglądała na niezbyt jeszcze podobny portret pani Swann, której malarz, przez kaprys kolorysty, kazałby pozować nawpół przebranej, wybierającej się na obiad „tête coiffée” jako wenecjanka. A że miała nietylko perukę blond, ale wszelki atom śniadości wygnany był z jej cery, która, rozebrana ze swoich ciemnych zasłon, zdawała się bardziej na-

211