Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ważył je. „Ależ to stary dzięcioł, rzekł Bergotte; musiał pana poharatać swoim dzióbem, bo zawsze mu się wydaje, że ma przed sobą kawał pnia.
— Jakto! pan zna starego Norpois? — rzekł do mnie Swann.
— Och, nudny jest jak lukrecja, — przerwała pani Swann, która miała wiele zaufania do sądu Bergotte’a a bała się zpewnością, czy pan de Norpois nie powiedział u nas o niej czego złego. Chciałam z nim rozmawiać kiedyś po obiedzie; nie wiem, czy to wiek, czy trawienie, ale wydał mi się kompletny ramol. Robi wrażenie, że trzebaby mu dopingu.
— Tak, prawda, — rzekł Bergotte; on musi dosyć często milczeć, aby nie wyczerpać przed końcem wieczoru zapasu głupstw, które krochmalą gors jego koszuli i podtrzymują białą kamizelkę.
— Uważam, że Bergotte i moja żona są bardzo surowi, — rzekł Swann, który obejmował u siebie w domu „emploi” zdrowego rozsądku. Uznaję, że Norpois nie może pana zbytnio interesować, ale z innego punktu widzenia (bo Swann lubił kolekcjonować piękności „życia”), jest to figura dosyć ciekawa, dosyć ciekawa jako „amant”. Kiedy był sekretarzem w Rzymie (dodał Swann, upewniwszy się że Gilberta nie może słyszeć), miał w Paryżu kochankę, za którą szalał; otóż znajdował sposób przyjeżdżania dwa razy na tydzień, poto aby ją widzieć dwie godziny. Była to zresztą kobieta bardzo inte-

209