Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żającego się, różnego od, wszystkich marzonych kochanków, szczupłego młodzieńca w białych rękawiczkach, o śpiewnym nieco, obcym i fałszywym głosie. Ale dzisiaj niemodna już piękność tej muzyki zdawała się przywiędła. Pozbawiona od kilku lat uznania znawców, straciła swój blask i wdzięk, i nawet ludzie mający zły gust znajdowali w niej już tylko wątpliwą i słabą przyjemność. Pani de Cambremer spojrzała ukradkiem za siebie. Wiedziała, że jej młoda synowa (pełna szacunku zresztą dla nowej rodziny, z wyjątkiem rzeczy, na które — uczona nawet w harmonji i nawet w greczyźnie — miała specjalne poglądy) gardzi Chopinem i cierpi kiedy go ktoś gra. Ale zdala od nadzoru tej wagnerjanki, która stała opodal w grupie młodych kobiet, pani de Cambremer poddawała się rozkoszy swoich wrażeń. Księżna des Laumes doznawała ich również. Nie zbyt muzykalna z natury, brała przed piętnastu laty lekcje, które pewna genialna artystka blisko siedemdziesięcioletnia, znalazłszy się pod koniec życia w nędzy, zaczęła na nowo dawać córkom i wnuczkom dawnych swoich uczenic z faubourg Saint-Germain. Nie żyła już. Ale jej metoda, jej piękny ton, odradzały się niekiedy pod palcami uczenic, nawet tych które zostały na resztę życia istotami miernemi i które, porzuciwszy muzykę, nie otwierały prawie fortepianu. Toteż pani

95