Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

des Laumes mogła potrząsać głową z niejaką znajomością rzeczy, z trafną oceną sposobu, w jaki pianista grał owo preludjum, które umiała na pamięć Koniec rozpoczętej frazy sam z siebie zaśpiewał na jej wargach. I szepnęła: „to zawsze prześliczne”, z owem „psze” na początku wyrazu, będącem oznaką subtelności, muskającem romantycznie jej wargi, niby piękny kwiat. Instynktownie, księżna stonowała swoje oczy z ustami, dając im w tej chwili jakąś sentymentalną mgiełkę.
Tymczasem pani de Gallardon ubolewała w duchu, że tak rzadko ma sposobność spotykać księżnę des Laumes, bo pragnęła dać nauczkę kuzynce, nie odkłaniając się jej. Nie wiedziała, że właśnie jest tutaj. Ruch głowy pani de Franquetot odsłonił jej księżnę. Natychmiast rzuciła się ku niej, potrącając sąsiadów; ale, pragnąc zachować lodowatą wyniosłość, przypominającą wszystkim, że nie życzy sobie stosunków z osobą, u której można się nos w nos spotkać z księżniczką Matyldą Bonaparte i której ona, pani de Gallardon, nie chce robić awansów nie będąc „z jej rocznika”, chciała zarazem zrównoważyć ten dumny chłód jakiemś słowem, któreby usprawiedliwiło jej krok i zmusiło księżnę do rozmowy. Toteż, znalazłszy się w obliczu kuzynki, z surową twarzą, z ręką sztywno wyciągniętą, pani de Gallardon wyrzekła: „Jak się ma twój mąż?” gło-

96