Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiających szklany krążek, nawykły rywalizować zwycięsko z najpiękniejszemi oczami wobec młodych i zepsutych snobek, w których rodził marzenia o wyrafinowanych i perwersyjnych rozkoszach. Poza swoim monoklem, z wielką głową karpia i okrągłemi oczami, pan de Palancy krążył zwolna wśród sal balowych; rozwierając od czasu do czasu szczęki jakgdyby szukając kierunku i robiąc wrażenie, że nosi z sobą jedynie przygodny, może czysto symboliczny fragment szyby swojego akwarjum, część mającą wyobrażać całość, przypominającą Swannowi, admiratorowi Przywar i Cnót Giotta w Padwie, owego Grzesznika, koło którego okryta liśćmi gałąź przypomina lasy, gdzie kryje się jego jaskinia.
Zachęcony przez panią de Saint-Euverte, Swann podszedł bliżej. Aby posłuchać arji z Orfeusza, wykonywanej na flecie, stanął w kącie, gdzie miał niestety jako jedyny widok dwie dojrzałe już damy siedzące obok siebie, margrabinę de Cambremer i wicehrabinę de Franquetot. Panie te, skuzynowane z sobą, obnosząc po wieczorach swoje torebki i wlokąc swoje córki, szukały się bezustanku wzajem niby na dworcu kolejowym i uspokajały się dopiero wówczas, kiedy wachlarzem lub chusteczką założyły dwa sąsiadujące miejsca. Pani de Cambremer, mało ustosunkowana, szczęśliwa była

88