Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do blasku zabawy, bogactwa programu i jakości chłodników.
— A, to pan, ależ od wieków nie widzi się pana! — rzekł do Swanna generał, który, zauważywszy jego wymizerowanie i wnosząc że to może jakaś choroba oddala go od świata, dodał: „Dobrze pan wygląda!” Równocześnie pan de Bréauté pytał kogoś:
— Ależ, drogi panie, co pan może robić tutaj?
Pytanie to zwracało się do światowego powieściopisarza, który właśnie wsadził w oko monokl, jedyny organ swojej psychologicznej introspekcji i bezlitosnej analizy, i odpowiedział z ważną i tajemniczą miną zwielokrotniając głoskę r:
— Obserrhwuję.
Monokl margrabiego de Forestelle był maleńki i bez oprawy; wpijał się w oko niby zbyteczna, niewytłumaczona chrząstka z rzadkiego materjału, zmuszając jej posiadacza do nieustannego i bolesnego skurczu, który znaczył twarz margrabiego delikatną melancholją i dawał mu w oczach kobiet opinję człowieka zdolnego do głębokich cierpień miłosnych. Monokl znowuż pana de Saint-Candé, okolony jak Saturn potężnym pierścieniem, stanowił centrum powagi twarzy, wciąż orjentującej się pod jego kątem, — twarzy na której drgający i czerwony nos oraz mięsiste i sarkastyczne usta starały się grymasami dostroić do ogników dowcipu oży-

87