Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmiałości i zapału; jego namiętne, czujne, zrozpaczone spojrzenie przeszywało ciężkie portjery salonu gdzie słuchano muzyki; robił wrażenie, iż z żołnierską nieustraszonością lub z nadprzyrodzoną wiarą — istne wcielenie alarmu, oczekiwania, gotowości do walki — śledzi, niby anioł lub szyldwach, z baszty lub z katedry, zjawienie się wroga lub godzinę Sądu. Obecność jego czyniła z owej sieni niby komnatkę przeznaczoną przez właściciela za ramę jednemu tylko arcydziełu, od którego bierze swoją nazwę, nie zawierając w swojej umyślnej nagości nic więcej. Pozostawało Swannowi jedynie wniknąć w salę koncertową, do której drzwi otwierał mu strojny łańcuchem odźwierny, z ukłonem takim jakby mu wręczał klucze miasta. Ale Swann myślał o domu, gdzie mógłby się znajdować w tej chwili, gdyby Odeta pozwoliła; wizja pustej blaszanki na mleko na słomiance ścisnęła mu przez chwilę serce.
Swann odzyskał szybko poczucie męskiej brzydoty, kiedy, za portjerą, po widoku lokajów nastąpił widok gości. Ale brzydota twarzy, które znał przecież tak dobrze, zdawała mu się nowa, od chwili jak ich rysy — zamiast być cechami rozpoznawczemi osób, dotąd wcielających dla Swanna zbiór możliwych przyjemności, przykrości lub zobowiązań towarzyskich — odzyskały autonomję swoich linij,

85