Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ka!” I z pewnością miała to samo błyszczące, okrutne, podstępne i skryte spojrzenie, co w ów dzień, kiedy Forcheville wypędził od Verdurinów Saniette’a.
Wówczas Swann nienawidził jej. „Ale bo też ja jestem skończony głupiec, — powiadał sobie; płacę swojemi pieniędzmi za cudzą przyjemność. Niechże ona też trochę uważa i zanadto nie przeciąga struny, bo mógłbym łatwo wogóle przestać dawać cokolwiek. W każdym razie wyrzeczemy się chwilowo dodatkowych uprzejmości! Pomyśleć, że nie dalej niż wczoraj, kiedy wspomniała, że miałaby ochotę jechać na festiwal do Bayreuth, byłem na tyle głupi, aby jej zaproponować wynajęcie jednego z zameczków króla bawarskiego w okolicy, dla nas dwojga. Zresztą, wcale nie zdawała się tem zachwycona; nie powiedziała jeszcze ani tak ani nie; miejmy nadzieję, że odmówi, wielkie nieba! Słuchać Wagnera przez dwa tygodnie z osobą, która zna się na muzyce tyle co kura na pieprzu, to byłoby wesołe!”
Nienawiść jego, tak samo jak miłość, potrzebowała wyrażać się, działać. Swann znajdował przyjemność w tem, aby posuwać coraz to dalej swoje wrogie domysły, ponieważ, dzięki przewrotności jaką przypisywał Odecie, nienawidził jej tem bardziej. Gdyby — jak starał się to sobie wyobrazić —

43