Przejdź do zawartości

Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rym spojrzenia jej i wesołość (ach, nie dla niego!) zdawały się wróżyć jakieś tajemne rozkosze tam lub gdzieindziej (może na „Bal des Incohérents”, dokąd, ku rozpaczy Swanna, Odeta mogła się wybrać później). Rozkosze te budziły w Swannie więcej zazdrości niż sam fakt cielesnego obcowania, dlatego że je sobie trudniej wyobrażał. Już miał opuścić pracownię, kiedy usłyszał że go ktoś woła. Usłyszał słowa, które, odejmując zabawie ów groźny finał, czyniły ją Swannowi retrospektywnie czemś niewinnem; czyniły z powrotu Odety rzecz już nie niepojętą i straszliwą, ale słodką i znaną, podobną trochę do jego codziennego życia, tulącą się doń w jego własnym powozie. Te słowa odzierały samą Odetę z tego co w niej było zbyt świetne i wesołe; mówiły że to był tylko kostjum przybrany na chwilę, dla niego, a nie w oczekiwaniu tajemniczych rozkoszy; kostjum, który już się jej sprzykrzył. Wszystko to wyczytał w słowach, które Odeta rzuciła mu kiedy był już na progu: „Czy nie zechciałby pan zaczekać na mnie pięć minut, ja też idę, wrócilibyśmy razem, odwiózłby mnie pan do domu”.
Prawda iż jednego dnia Forcheville poprosił żeby i jego zabrać; ale kiedy, przybywszy pod dom Odety, pytał czy mu pozwoli wejść także, Odeta odparła, wskazując Swanna: „Och, to zależy od tego pana; niech pan jego poprosi! Wreszcie, niech

38