Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

je po niej — i coraz to żywsze, aby zamaskować utratę dawnej naszej mocy dawania realności nowym rzeczom — fetyszystyczne przywiązanie do rzeczy dawnych, które ożywiała owa wiara; tak jakby to w niej a nie w nas mieszkała boskość, i jakgdyby nasze obecne niedowiarstwo miało zewnętrzną przyczynę, — śmierć Bogów.
Co za okropność! — powiadałem sobie: czy mogą się komu te samochody wydawać eleganckie, jak dawne zaprzęgi? Jestem już zapewne za stary, ale nie jestem stworzony dla świata, w którym kobiety chodzą spętane w suknie z tandetnej materji. Po co zachodzić pod te drzewa, jeżeli nie istnieje nic z tego co żyło pod ich delikatnemi i rdzawemi liśćmi, jeżeli pospolitość i szaleństwo zastąpiły wdzięk któremu one służyły za oprawę. Co za okropność! Moja pociecha, dziś kiedy już niema elegancji, to myśleć o kobietach które znałem. Ale w jaki sposób ludzie, patrzący na te okropne stwory pod kapeluszami zmienionemi w ptaszkarnię lub w ogród warzywny, mogliby nawet odczuć jak uroczem zjawiskiem była pani Swann w skromnej budce lila albo w małym kapelusiku, na którym wznosił się jedynie prosty kwiat irysu. Czyż mógłbym nawet wytłumaczyć im wzruszenie, jakiego doznawałem w zimowe poranki, spotykając panią Swann idącą pieszo w fokowem palcie, w skromnym be-

248