Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

młodzieńczego jak święty Jerzy, próbował poskromić ich stalowe skrzydła, które szamotały się przerażone i drżące. Niestety! Były już tylko samochody, prowadzone przez wąsatych szoferów, którym towarzyszyli rośli lokaje. Byłbym chciał oglądać fizycznemi oczami owe kapelusiki damskie, tak niskie że zdawały się prostym wiankiem, aby sprawdzić, czy były równie urocze, jak się zdawały urocze oczom mojej pamięci. Teraz, wszystkie kapelusze były ogromne, pokryte owocami, kwiatami, ptactwem. W miejsce pięknych sukien, w których pani Swann wyglądała jak królowa, grecko-saksońskie tuniki z fałdami tanagra, a czasami Directoire, spotykały się ze szmatkami liberty, malowanemi w kwiaty jak tapeta. Na głowie panów, którzy mogliby się przechadzać z panią Swann w alei Reine-Marguerite, nie ujrzałem dawnego szarego kapelusza, ani wogóle kapelusza. Chodzili z gołą głową. I nie miałem już wiary, którąbym mógł ogarnąć, wszystkie te nowe partje obrazu, dając im konsystencję, jedność, istnienie; przesuwały się przedemną bezładne, przypadkowe, nieprawdziwe, nie zawierając żadnych elementów piękności, któreby moje oczy mogły, jak niegdyś, starać się zgrupować. Były to przeciętne kobiety, w których elegancję nie wierzyłem i których toalety wydawały mi się bez znaczenia. Ale kiedy znika wiara, zosta-

247