Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

od uśmiechu. Ludzie śmiali się. Co do niej, nie widziała mnie nigdy z Gilbertą, nie znała mojego nazwiska, ale byłem dla niej — niby jeden z dozorców w Lasku, albo przewoźnik, albo kaczki na jeziorze, którym rzucała chleb — jednym z drugorzędnych, codziennych, bezimiennych figurantów jej przejażdżek po Lasku, równie pozbawionym indywidualnego charakteru jak statysta w teatrze.
W pewne dnie, kiedy nie widziałem pani Swann w aleji des Acacias, zdarzało mi się spotkać ją w alei Reine-Marguerite, w którą zapuszczają się kobiety, gdy pragną być same lub udawać że pragną być same; nie zostawała długo sama, zawsze dogonił ją jakiś wielbiciel — często w szarym cylindrze — ktoś, kogo nie znałem i kto rozmawiał z nią długo, podczas gdy oba powozy jechały za nimi.

Tę rozmaitość Lasku bulońskiego, która czyni zeń miejsce sztuczne — Ogród, w zoologicznym lub mitologicznym znaczeniu słowa — odnalazłem w tym roku, kiedym przechodził Lasek udając się do Trianon. Był to jeden z pierwszych poranków listopada, kiedy w paryskich domach bliskość a zarazem brak obrazu jesieni, kończącej się tak szybko bez naszego udziału, budzą nostalgję, istną gorącz-

241