Przejdź do zawartości

Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Champs-Elysées; dziwiłem się, że on się godzi mieszać w ten tłum, nie żądając dla siebie specjalnych względów, których nikt zresztą nie zamierzał mu oddawać, tak głębokie spowijało go incognito.
Pan Swann odpowiadał grzecznie na ukłony przyjaciół Gilberty, nawet na mój, mimo że był poróżniony z moją rodziną, ale nie zdradzając czy mnie poznaje. To mi przypomniało, że mnie przecież często widywał na wsi; wspomnienie to zachowałem jak gdyby w cieniu, ponieważ od czasu jak odnalazłem Gilbertę, Swann był dla mnie ojcem Gilberty, a nie już Swannem z Combray. Ponieważ pojęcia, z któremi wiązałem teraz jego nazwisko, różne były od pojęć, w których siatce mieściło się ono poprzednio i któremi nie posługiwałem się już nigdy myśląc o panu Swannie, stał się on nową osobistością; łączyłem go jednakże sztuczną, poboczną i poprzeczną linją z naszym dawnym gościem. Wszystko istniało już dla mnie wyłącznie pod kątem mojej miłości; to też jedynie z uczuciem wstydu i żalu że ich nie mogę wymazać odnajdywałem lata, kiedy, w oczach tego samego Swanna ośmieszałem się tak często wieczorem, prosząc mamę, aby zaszła do mego pokoju na dobranoc, wówczas gdy piła ze wszystkimi kawę przy stole w ogrodzie. I teraz ten sam pan Swann był ze mną na Polach Elizejskich,

218