Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znaleźli się w domu. Myślałam, że mnie pożre, dlatego żeśmy zabrali Odetę. Doprawdy, szczyt nieprzyzwoitości! To już lepiej niech powie poprostu, że my utrzymujemy dom schadzek. Nie rozumiem, jak Odeta może znosić podobne manjery. Zupełnie robi wrażenie, jakby mówił: „Należysz do mnie”. Powiem Odecie co o tem myślę, mam nadzieję że zrozumie.
I dodała jeszcze, po chwili, z gniewem: „Widzieliście coś podobnego, paskudne bydlę!”, bezwiednie — i może ulegając tej samej tajemniczej potrzebie usprawiedliwienia się co Franciszka w Combray, kiedy kurczę nie chciało umierać — używając słów, wyrwanych przez ostatnie podrygi niewinnego konającego zwierzęcia wieśniakowi który je utrupia.
I kiedy powóz pani Verdurin ruszył a powóz Swanna podjechał, stangret patrząc na swego pana spytał czy nie jest chory, albo czy mu się nie zdarzyło co złego.
Swarm odesłał powóz, wolał iść pieszo; wrócił Laskiem. Mówił do siebie głośno, tym samym nieco sztucznym tonem, jaki miewał dotąd, kiedy rozważał uroki „paczki” i wysławiał wielkoduszność Verdurinów. Ale, jak słowa, uśmiechy, pocałunki Odety, o ile zwracały się do innych, stawały mu się równie wstrętne jak wprzódy były mu słodkie,

18