Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poraz pierwszy, aby objąć, podtrzymać, podnieść i skrzepić moje marzenia.
I był także dzień, w którym mi powiedziała: „Wiesz, możesz mnie nazywać Gilbertą; w każdym razie ja cię będę nazywała po imieniu. Inaczej, to zanadto krępujące”.
Mimo to, jeszcze przez chwilę mówiła mi pan, a kiedy zwróciłem jej uwagę, uśmiechnęła się, układając, budując zdanie kończące się mojem imieniem, podobne do tych, które w cudzoziemskich gramatykach nie mają innego celu prócz tego aby użyć nowego słowa. Przypominając sobie później to com czuł wówczas, uświadomiłem sobie żem był przez chwilę w ustach Gilberty, nagi, bez żadnej z cech, które określały również innych jej znajomych, lub — kiedy wymawiała moje nazwisko — moich rodziców. W wysiłku jaki czyniła (trochę podobna w tem do swego ojca) aby wyraźnie wymawiać słowa które chciała podkreślić, wargi Gilberty robiły wrażenie, że mnie obłuskują, obierają niby owoc z którego można jeść jedynie miąższ; gdy równocześnie spojrzenie jej, dostrajając się do poufałości wysłowienia, dosięgało mnie również bardziej wprost uśmiechem, podkreślając świadomość, przyjemność, i jakby wdzięczność za nie.
Ale w tej chwili nie mogłem ocenić owych nowych rozkoszy. Nie dawała ich dziewczynka którą

212