Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co miałem zobaczyć — że Wenecja to jest „szkoła Giorgione, siedziba Tycjana, najkompletniejsze muzeum urbanistycznej architektury średniowiecza” — i czułem się szczęśliwy. Szczęście to wzrosło jeszcze, kiedy, wyszedłszy na miasto, idąc szybka z powodu pogody, która, po kilku dniach przedwczesnej wiosny, stała się z powrotem czemś bardzo podobnem do zimy, jaką zastawaliśmy zazwyczaj w Combray w Wielkim Tygodniu, — ujrzałem na bulwarach kasztany. Zanurzone w powietrzu lodowatem i płynnem jak woda, rozpoczynały — niby punktualni goście, już w galowym stroju, nie zrażający się niczem — wzdymać i rzeźbić na swoich zmarzniętych konarach nieodpartą zieleń, której wybuchowi przeszkadzały wrogie siły zimna, nie zdołając go poskromić. I pomyślałem nagle, że Ponte-Vecchio już ściele się hjacentami i anemonami. że słońce wiosenne już barwi fale Canale Grandę tak ciemnym lazurem i tak szlachetnemi szmaragdami, iż łamiąc się u stóp obrazów Tycjana, mogłyby rywalizować z niemi bogactwem koloru. Nie mogłem powstrzymać radości, kiedy ojciec, zasięgając rady barometru i ubolewając nad zimnem, zaczął rozważać najlepsze pociągi; kiedym zrozumiał, że, wchodząc po śniadaniu do zakopconego laboratorjum, do magicznego pokoju zdolnego przeobrazić wszystko dokoła siebie można się na-

193