Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podającego mi kawę z mlekiem i pokazującego mi wzburzone morze przed kościołem. I wierzyłem, że odnajdę u niego swarliwe, uroczyste i średniowieczne wzięcie bohatera dawnych fabliaux.
Gdybym się miał lepiej i gdyby rodzice się zgodzili abym się wybrał do Balbec, jeżeli nie na dłużej, to przynajmniej na wycieczkę, dla zapoznania się z architekturą i z widokami Normandji lub Bretanji; — owym pociągiem pierwsza dwadzieścia dwie, w który tyle razy wsiadałem w wyobraźni byłbym pragnął zatrzymać się w najładniejszych miastach; ale daremnie je porównywałem: jak wybrać między istotami indywidualnemi, nie zamiennemi z sobą: Bayeux, tak dumne w swojej szlachetnej rdzawej koronce ze szczytem rozświetlonym starem złotem jego ostatniej sylaby; Vitré, którego akcent nad é oprawiał w czarne drzewo starodawny witraż; słodkie Lamballe, w białości swojej przechodzące od żółtawej skorupki jajka aż do tonów perłowo-szarych; Coutances — normandzka katedra, którą jej końcowy dyftong, żółtawy i tłusty, wieńczy niby wieżą z masła; Lannion — w ciszy wiejskiej turkot koczobryka, nad którym brzęczy mucha; Questambert, Pontorson, — pocieszne, naiwne, białe pióra i żółte dzióbki rozdziawione na drodze w tej poetycznej i obfitej w wodę okolicy. Benodet, nazwa zaledwie przycu-

188