Przejdź do zawartości

Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niej nie mógł się wstrzymać od uśmiechu, znajdując może głęboki sens w słowach, któremi się nieświadomie posłużyła. Oczarowana biegłością wykonawców, wykrzyknęła: „To niesłychane, nigdy nie widziałam nic tak przejmującego...” Ale troska o ścisłość kazała jej się poprawić w tem dopełnieniu: „nic tak przejmującego... od czasu wirujących stolików!”
Począwszy od tego wieczoru, Swann zrozumiał, że uczucie, jakie Odeta miała dlań niegdyś, nie zmartwychwstanie nigdy; że jego nadzieje szczęścia już się nie ziszczą. I w dnie, w które przypadkiem była z nim jeszcze miła i tkliwa, jeżeli miała dla niego jakieś względy, notował te zwodnicze i kłamliwe oznaki wątłego nawrotu z ową rozczuloną i sceptyczną uwagą, z rozpaczliwą radością ludzi, którzy, pielęgnując przyjaciela w ostatniej fazie nieuleczalnej choroby, podnoszą jako cenne fakty: „wczoraj sam robił rachunki i sam spostrzegł drobny błąd w dodawaniu; zjadł z przyjemnością jajko; jeśli je dobrze strawi, spróbujemy jutro kotleta”; — mimo iż wiedzą, że fakty te są bez znaczenia w wilję nieuchronnej śmierci. I Swann był niemal pewny, że gdyby teraz żył zdala od Odety, stałaby mu się wkońcu obojętna, tak iż byłby rad, gdyby opuściła Paryż na zawsze; miałby siłę zostać, ale nie miał siły wyjechać.

129