Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zamglonej powierzchni starał się chustką zetrzeć troskę.
Skrzypce — o ile, nie widząc instrumentu, nie możemy skonfrontować głosu z obrazem, który zmienia dźwięk — posiadają akcenty tak pokrewne niektórym głosom altowym, że chwilami ma się złudzenie iż śpiewaczka wmieszała się do koncertu. Podnosimy oczy, widzimy tylko pudła, szacowne niby szkatułki chińskie; ale chwilami łudzi nas jeszcze kuszące wołanie syreny; czasami także słyszymy niby uwięzionego ducha, który szamoce się jak djabeł w kropielnicy w głębi uczonej szkatułki, zaczarowanej i drżącej; czasami wreszcie jawi się w powietrzu jakgdyby nadprzyrodzona i czysta istota, która przechodzi, śląc swoje niewidzialne zwiastowanie.
Swann miał uczucie, że muzycy nietyle grają ową frazę, ile dopełniają obrzędów potrzebnych na to aby się zjawiła; że przystępują do niezbędnych zaklęć, aby uzyskać i przedłużyć o kilka chwil cud jej objawienia. Nie zdolny jej już widzieć, tak jakgdyby należała do jakiegoś świata ultra-fioletowego, odczuwał ożywczą świeżość w chwilowej ślepocie, jakiej uległ zbliżając się do owej frazy. Czuł jej obecność, czuł ją niby opiekuńczą boginię, powiernicę swojej miłości; aby dotrzeć doń w tłumie i pomówić z nim na uboczu, przybrała strój tego

120