Przejdź do zawartości

Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

llevard des Italiens, kiedy, wbrew wszelkiej nadziei, spotkał ją pośród cieniów błądzących owej nocy, która mu się wydała niemal nadprzyrodzona. I w istocie owa noc — z epoki kiedy nie potrzebował nawet pytać czy nie zrobi przykrości Odecie szukając jej, odnajdując ją, tak bardzo był pewny, że ona nie ma większej radości niż widzieć go i wracać z nim — należała do tajemniczego świata, dokąd niema sposobu wrócić, kiedy bramy się zatrzasną.
I, zmartwiały w obliczu tego przeżywanego w myśli szczęścia, Swann ujrzał nieszczęśliwego, który w nim obudził litość, bo go nie poznał odrazu, tak iż musiał spuścić oczy, aby nie było widać że są pełne łez. To był on sam.
Kiedy zrozumiał, litość jego pierzchła, ale uczuł się zazdrosny o owego drugiego siebie, którego Odeta kochała; uczuł się zazdrosny o tych, o których powiadał sobie często — i bez zbytniej męki — „kocha ich może”. O to wszystko uczuł się zazdrosny teraz, kiedy mglistą abstrakcję kochania, w której niema miłości, zmienił na płatki złocieni i na nagłówek Maison d’Or, które jej były pełne. Następnie, kiedy cierpienie jego stawało się zbyt żywe, przeciągnął ręką po czole, wypuścił monokl, przetarł szkło. I bezwątpienia, gdyby się ujrzał w tej chwili, byłby do kolekcji monoklów dodał własny, który usuwał niby natrętną myśl i na którego

119