Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swojej nowej rodziny, przy każdej świeżo przedstawianej osobie myślała że to ktoś z nich i sądziła iż daje dowód taktu, udając, że dużo słyszała o nim od zamążpójścia; jakoż podawała rękę z minką mającą wyrazić i skromność, którą trzeba jej zwalczyć, i odruch sympatji, który pokonał tę nieśmiałość. Toteż teściowie jej, których uważała jeszcze za najświetniejszych ludzi we Francji, głosili że ich synowa to anioł; radzi byli zresztą okazywać, iż żeniąc syna, ulegli raczej urokowi zalet jego przyszłej niż ponętom wielkiego posagu.
— Widać że pani głęboko czuje muzykę, rzekł generał, robiąc bezwiednie aluzję do sceny z profitką.
Ale koncert rozpoczął się na nowo, i Swann zrozumiał, iż nie będzie mógł odejść przed końcem numeru. Cierpiał, uwięziony wśród ludzi, których głupota i śmieszność uderzały go tem boleśniej, ile że ci ludzie nie znali jego miłości, a gdyby ją znali, nie mogłaby ich ona zainteresować; umieliby się jedynie uśmiechnąć z niej jak z dzieciństwa lub ubolewać nad nią jak nad szaleństwem. Tem samem miłość Swanna stawała się dlań czemś nawskroś subjektywnem, istniejącem tylko dla niego, czemś czego w rzeczywistości nie potwierdzało nic z zewnątrz. Cierpiał zwłaszcza — i to tak, że sam dźwięk instrumentów budził w nim chęć krzyku —

115