Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się na nim musiała trzymać prosto. Och, Boże, znów robię hałas, przeklną mnie.
Tymczasem pianista przyspieszał tempo, spazm muzyki dosięgał szczytu, lokaj obnosił na tacy chłodniki dzwoniąc łyżeczkami, i, jak co tydzień, pani de Saint-Euverte dawała mu napróżno znaki żeby sobie poszedł. Jakaś świeżo upieczona mężatka, którą nauczono że młoda kobieta nie powinna mieć zblazowanej miny, uśmiechała się błogo i szukała oczami pani domu, aby spojrzeniem wyrazić jej wdzięczność, że „dała jej uczestniczyć” w takiej uczcie. Jednakże, mimo iż spokojniej niż pani de Franquetot, nie bez emocji śledziła bieg utworu; ale niepokój jej miał za przedmiot nietyle pianistę ile fortepian, na którym świeca podskakiwała przy każdem fortissimo, grożąc jeżeli nie podpaleniem abażuru, to przynajmniej poplamieniem palisandru. W końcu nie mogła wytrzymać i przebywając dwa stopnie estrady, rzuciła się aby zdjąć profitkę. Ale zaledwie miała jej dosięgnąć ręką, kiedy z ostatnim akordem utwór się skończył i pianista wstał. Niemniej, śmiała inicjatywa młodej kobiety, krótkie zbliżenie jakie wynikło stąd między nią a wirtuozem, wywarły wrażenie naogół przychylne.
— Zauważyła księżna, co zrobiła ta młoda osoba, rzekł generał de Froberville, witając się z księżną

102