Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

de Guermantes, w nagłym porywie sympatji, zaprasza mnie i cały dzień łowi ze mną pstrągi. A wieczorem, trzymając mnie za rękę, przechodząc koło ogrodów swoich wasalów, pokazuje mi, wzdłuż niskich murów, kwiaty wspierające o mur swoje fioletowe i czerwone kądziele, i objaśnia mi ich nazwy. Każe sobie opowiadać treść poematów, które miałem zamiar tworzyć. I te marzenia ostrzegały mnie, że, skoro kiedyś chcę zostać pisarzem, czas byłby wiedzieć co mam pisać. Ale, z chwilą kiedym pytał o to sam siebie, starając się znaleźć temat, w którym mógłbym zawrzeć rozległy sens filozoficzny, myśl moja przestawała działać. Wytężając całą uwagę, widziałem przed sobą pustkę; czułem, że nie mam talentu, lub może choroba umysłowa nie pozwalała mu się narodzić.
Czasem liczyłem na ojca, że jakoś to urządzi. Był tak potężny, tak dobrze widziany u ludzi wpływowych, że zdarzało mu się ominąć dla nas prawa, które Franciszka nauczyła mnie uważać za niezłomniejsze od praw życia i śmierci, — jak np. opóźnić dla naszego domu, jedynego w całej dzielnicy, o cały rok obowiązek tynkowania; uzyskać dla syna pani Sazerat, wybierającej się do wód, przywilej zdawania matury o dwa miesiące wcześniej, w serji kandydatów zaczynających się na A, zamiast żeby czekał kolei S. Gdybym ciężko zachorował, gdyby

68