Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spacer ten był daleki i wymagał niezawodnej pogody. Kiedy się zdawało że nadchodzi serja ładnych dni, kiedy Franciszka, zrozpaczona że nie spada ani kropla wody na „biedne pola” i widząc jedynie skąpe białe chmurki na spokojnem i błękitnem niebie, biadoliła: „Nie powiedziałby kto, że to jakie zwierzaki bawią się na tem niebie wyszczyrzając pyski! Haha, właśnie im w głowie zesłać deszcz dla biednych rolników! A potem, kiedy się zboże wykłosi, wtedy zacznie lać ciurkiem, bez przerwy, nie dbając na co pada, niby na to morze”; kiedy ojciec otrzymywał niezmiennie te same pomyślne odpowiedzi od ogrodnika i od barometru, wówczas mówiło się przy obiedzie: „Jutro, jeżeli będzie tak samo ładnie, pójdziemy w stronę Guermantes”. Wyruszaliśmy zaraz po śniadaniu furtką od ogrodu i zapuszczaliśmy się w ulicę des Perchamps, ciasną i tworzącą ostry kąt, zarośniętą zielskiem, na którem herboryzowało parę os; ulicę równie dziwaczną jak jej nazwa, z której zdawała się wywodzić swoje oryginalne cechy i charakter. Próżno szukałoby się tej ulicy w dzisiejszem Combray; na jej miejscu jest dziś szkoła. Ale moje marzenie (podobne owym architektom ze szkoły Viollet-le-Duca, którzy, sądząc że pod renesansową emporą i siedemnastowiecznym ołtarzem odnaleźli ślady romańskiego chóru, doprowadzają całą budowlę do stanu, w jakim musiała

56