Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wem. Ale, o ile ta żądza widoku kobiety dawała czarom przyrody coś bardziej podniecającego, nawzajem czar przyrody rozprzestrzeniał znowuż to, co byłoby w powabie kobiety zbyt ograniczone. Zdawało mi się, że piękność drzew jest również jej pięknością, że pocałunek jej da mi na własność duszę tych widnokręgów, wioski Roussainville, książek czytanych w tym roku. Wyobraźnia moja odzyskiwała siły w podniecie zmysłów; zmysły promieniowały we wszystkie dziedziny wyobraźni; żądza moja nie miała kresu ani granic.
W chwilach marzenia na łonie natury, kiedy ustaje działanie nawyku, kiedy odsuniemy od siebie oderwane pojęcia o rzeczach, zdarza się, że wówczas wierzymy głęboko w odrębność, w indywidualne życie miejsc, w których się znajdujemy. I tak, nieznajoma, której wzywała moja żądza, wydawała mi się nie jakimś egzemplarzem ogólnego typu kobiety, ale koniecznym i naturalnym produktem tego gruntu. Bo w owym czasie wszystko co nie było mną, ziemia i ludzie, wydawało mi się cenniejsze, ważniejsze, obdarzone rzeczywistszem istnieniem, niż się to wydaje dojrzałym ludziom. A ziemi i osób nie rozdzielałem. Pragnąłem wieśniaczki z Méséglise albo z Roussainville, rybaczki z Balbec, tak jak pragnąłem Méséglise i Balbec. Rozkosz, jaką mogłyby mi dać, wydałaby mi się mniej prawdzi-

42